+1
lasviajeras 22 stycznia 2017 17:27
Drodzy Podróżnicy!
Jest to nasza pierwsza relacja – choć nie pierwsza podróż :) zawierać będzie praktyczne wskazówki i nieco zdjęć. Mamy nadzieję że będzie przydatna! Zachęcam do poczytania i w razie potrzeby – pytań zadawania.

Daty pobytu 29.11 – 07.12.2016
Podróż z bagażem podręcznym: jedna walizka kabinowa + niewielki plecak
Lot tam: JFK – SJU, JetBlue, cena 175 USD
Lot powrotny: SJU – LGW, Norwegian, cena 576 PLN
Wiza USA? TAK – bo to terytorium zależne USA
Temperatura powietrza 30 stopni Celsjusza
Temperatura wody 28 stopni Celsjusza :)
Wilgotność 85 %

Lekko wyziębione listopadowym Nowym Jorkiem, po spędzeniu nocy na lotnisku JFK, które zaskoczyło nas pustkami i brakiem jakiegokolwiek życia po północy (żadnego otwartego baru ani automatu z kawą…) o 5:15 wsiadłyśmy do samolotu do San Juan. Podczas gdy moje towarzyszki podróży smacznie drzemały w fotelach samolotowych (sporo wygodniejszych od tych na lotnisku!)- ja ekscytowałam się lotem nad Trójkątem Bermudzkim. Linia JetBlue podczas lotu serwowała lekką przegryzkę.



Dzień 1
Był to dzień na rozruch, odpoczynek, pranie, prysznic … Kilka miesięcy wcześniej zarezerwowałam apartament przez Booking.com (600 USD, 8 nocy, 3 osoby) Lokalizacja tuż przy kolejce miejskiej w San Juan, w odległości około godziny jazdy komunikacją miejską od pięknych plaż stolicy. Cena bardzo przystępna, warunki świetne, WIFI, wokół fantastyczny park, pralnia i supermarket.
W San Juan działa dość dobrze transport miejski. Bardzo przydatna jest strona Autoridad de Transporte Integrado San Juan.
Na zwiedzanie reszty wyspy warto wypożyczyć samochód. Tak zrobiłyśmy i nie żałujemy.
Kolejka miejska San Juan jest nowoczesna i czysta. Bilety kupuje się w automatach umożliwiających płatność kartą lub gotówką.







Za przejazd autobusem miejskim w San Juan – płaci się ĆWIERĆDOLARÓWKAMI przy kierowcy, zaraz po wejściu do autobusu, nie ma biletów, cena za przejazd 0,75 USD.
Z lotniska bez problemu dojechałyśmy autobusem do apartamentu, co nasza gospodyni spuentowała słowami: „nareszcie ktoś kto potrafi podróżować!” :) Środkami komunikacji publicznej w San Juan tylko podróżują lokalni mieszkańcy, amerykańscy turyści wybierają taksówki.

Kolejne trzy dni pobytu przeznaczyłyśmy na zwiedzanie wyspy. Samochód zarezerwowany był kilka tygodni wcześniej. Koszt wypożyczenia wersji ekonomicznej na 3 dni z pełnym ubezpieczeniem wyniósł 132 USD. Do tego należy doliczyć opłaty za przejazdy płatnymi odcinkami dróg. Nas wyniosło to ok. 50 PLN na 3 osoby. Wypożyczalnia obciążyła kartę kredytową około miesiąca po powrocie do Polski. Koszt litra benzyny 0,65 USD :)



Jak jeździ się po Portoryko? Bardzo przyjemnie i równym tempem. Po części dlatego, że ja w ogóle lubię prowadzić samochód i cenię kulturę jazdy u innych kierowców. Byłam wpuszczana, przepuszczana i cierpliwie czekano aż wyjadę z parkingu. Wystarczył uśmiech by podziękować :) Małym szokiem była dla mnie automatyczna skrzynia biegów, na szczęście pomocny pan z wypożyczalni wytłumaczył jak to działa. Jedyne o co prosił z lekkim przerażeniem w oczach, to żebym trzymała hamulec podczas gdy on tłumaczył mi zmianę biegów. Ci którzy jeżdżą „automatami” zrozumieją :)
Większym szokiem był fakt, że Portorykańczycy NIE UŻYWAJĄ kierunkowskazów. Owszem, użyją kiedy nagle chcą skręcić w jakąś uliczkę, ale podczas zmiany pasów na autostradzie czy w korku – po prostu wjeżdżają przodem samochodu przed Twoją maskę. Właściwie już pierwszego dnia zrozumiałam, że jeśli kierowcy jadą spokojnie, równym tempem, kierunkowskaz przy zmianie pasów nie jest aż tak potrzebny. Stan dróg na wyspie to takie wczesne lata dwutysięczne polskich dróg: niby szeroko i płasko a dziury głębokie na 30 cm. Polecam więc by samochód był ubezpieczony bo zawieszenie może ucierpieć.







Dzień 2
Odebrałyśmy samochód na lotnisku San Juan i w drogę po północno wschodnim wybrzeżu wyspy!
Pierwszą karaibską plażą w naszym życiu była Playa La Pocita de Piniones. Rozległa, gorąca, trochę dzika i… pusta. Bo choć temperatura powietrza sięgała 32 stopni a wody niewiele niżej – Portorykańczycy zimą nie plażują! A Amerykanie zaczynają tam zjeżdżać dopiero w okolicy Świąt Bożego Narodzenia.



Kwadrans jazdy dalej na wschód zahaczyłyśmy o kolejną plażę – Playa Vacia Talega. Cudowny szum fal uświadomił nam, że jesteśmy w cudownym miejscu gdzie życie płynie innym tempem niż w Europie.





Dodam, że przy każdej plaży było kilka miejsc do pozostawienia samochodu więc nie trzeba martwić się o parkowanie.



Kolejną miejscowością do której trafiłyśmy było Luquillo i Playa la Pared. Miejscowość pełna hoteli i pól golfowych. Na szczęście pełna też przydrożnych restauracji typu fast food, co dla wygłodniałych „budżetowych” turystek było sporą gratką.
Najedzone ruszyłyśmy ku jednej z największych atrakcji Portoryko: Parku Narodowego El Yunque – wilgotnego lasu równikowego. Trafiłyśmy tam ok godziny 14 i biorąc pod uwagę fakt, że już po 17 zaczynało się tam ściemniać – miałyśmy naprawdę niewiele czasu na zwiedzanie.



Na El Yunque należy przeznaczyć ok 6 godzin i to nie wliczając muzeum znajdującego się przy wjeździe do lasu. Weźcie ze sobą kryte obuwie, w sandałach będzie za ślisko. Samochodem dojeżdża się w miarę wysoko. Liczne miejsca parkingowe pozwalają na bezpieczne zatrzymanie się aby wysiąść i podziwiać widoki, wspaniałe wodospady albo poszukać słynnej żaby Coqui koncertującej stale niemal w każdej części wyspy.



Dodam że wieczorne odgłosy przyrody na wyspie są nieprawdopodobne! Wszystkie te żaby, świerszcze i inne żyjątka koniecznie chcą dać znać o sobie. Niekiedy robiły taki harmider, że trudno było rozmawiać.







Ostatnia, najwyższa część lasu przeznaczona jest tylko dla pieszych. Niestety, nie udało nam się dotrzeć na najwyższy szczyt El Yunque. Jak słusznie zauważyła Patrycja, moja przyjaciółka: ten las tylko do 18 należy do człowieka… po zmroku może mu się nie spodobać, że ktoś zakłóca jego wieczorne życie. Pokora wobec Matki Natury i trochę zdrowego rozsądku spowodowały, że po ciemku wśród nieprawdopodobnie głośnych śpiewów dżungli wróciłyśmy do samochodu.

Dzień 3
Cel: jedna z najpiękniejszych plaż świata - Playa Flamenco na wyspie Culebra! Są dwa sposoby by tam się dostać: prywatnym małym samolotem za 100 USD w jedną stronę lub lokalnym promem z Fajardo za 4,5 USD (w obie strony). Wybór był zatem prosty. Na forach wyczytałyśmy, że prom jest bardzo oblegany więc należało wcześnie ustawić się w kolejce po bilety. Pobudka więc o 4:30 by o godzinie 6 rano znaleźć się w Fajardo.
Przy porcie znajdował się duży parking, gdzie za 5 USD można pozostawić samochód na cały dzień.



Kasa portu otwierana była o godzinie 7 więc pozostała nam chwila w lokalnym barze na grillowaną kanapkę z serem popijaną czarną, zawiesistą kawą. Od godziny 7 do 9 zebrała się bardzo duża grupa turystów i mam wrażenie że w sezonie turystycznym naprawdę trudno jest się na niego dostać. Zgodnie z rozkładem prom odpływał o godzinie 9, ale pamiętajmy że to kraj latynoski :) więc odpłynął 30 min później.







Chociaż zgodnie z mapą z portu w Culebrze do Playa Flamenco jest 4 km, zamiast spaceru zdecydowałyśmy się na przejazd lokalnym busikiem za 3 USD w jedną stronę. Szkoda nam było dnia, prom powrotny miałyśmy o 17 a lazur wody i biel piasku już nas wołały.



I tu ważna porada, ostatni busik z Playa Flamenco odjeżdża przed godziną 16. Co z tego że do promu jedzie się 10 min i spokojnie ktoś mógłby zgarnąć turystów nawet i kwadrans przez 17. Godzina 16 i zostajesz bez transportu! Dla gapiów przewidziano noclegi w namiotach za 30 USD od osoby za noc. My zaczęłyśmy wyglądać busa po godzinie 16 i gdyby nie wesoła grupa turystów z Meksyku oraz niczego nie świadomych (tak mi się wydawało) turystów ze Skandynawii – nocowałybyśmy w namiocie. Na szczęście lokalny barman zadzwonił po swojego kumpla, który załatwił nam przejazd.

A teraz zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie rajską plażę, szum fal, palmy kołysane morską bryzą, wodę tak ciepłą że nie czujesz różnicy gdy Twoje stopy zanurzają się w białym piasku po wyjściu z kąpieli … Tak, to jest Playa Flamenco! … w grudniu!



A w związku z tym, że turystów było jak na lekarstwo – plaża była nasza, ugościła nas cudowną opalenizną i wdzięcznie poddawała się sesjom zdjęciowym.







Nie tylko my zażywałyśmy kąpieli słonecznych :)



Ci, którym się wydaje, że w tym wyspiarskim kraju otoczonym ciepłym morzem, jest pod dostatkiem świeżych krewetek, ośmiornic, kalmarów - mogą poczuć się zawiedzeni. W supermarketach (jak to w USA) królują produkty przetworzone a owoce morza znajdują się tylko w zamrażarkach.



Dzień 4
To był nasz ostatni dzień na zwiedzanie wyspy, samochód wypożyczony był do godziny 23. W planach miałyśmy północne wybrzeże oraz Przylądek Cabo Rojo oddalony ok 200 km od San Juan. „Co to jest 200 km!” wydawało się nam, Europejkom, przyzwyczajonym do szerokich autostrad. Niestety, nie powiązałyśmy ze sobą kilku faktów: brak regularnego transportu po wyspie + tanie paliwo = każdy członek rodziny ma samochód = duży ruch = częste korki.
Kiedy będziecie podróżować po cudownym Portoryko weźcie więc je pod uwagę. My na szczęście nie miałyśmy napiętego planu, ale chciałyśmy zobaczyć jak najwięcej plaż.

Były wśród nich plaże kameralne jak Playa Montones.





Mniej przyciągające jak Playa Jobos.



… i legendarne jak Crash Boat Beach słynąca z niechlubnego wysokiego wskaźnika tonących tam łodzi.



Czas naglił więc nie zdążyłyśmy zabawić na zachodnich plażach wyspy będących rajem dla surferów. Myślę że naszą następną wizytę w Puerto Rico rozpoczniemy od rejonu miejscowości Rincon – pełnego kolorowych kioskos z lokalnymi przysmakami i pasjonatami surfowania.



Słońce chyliło się już ku zachodowi a ja nieprzyzwoicie mocno dociskając pedał gazu przelatywałam Kią nad dziurami w jezdni by dotrzeć na zachód słońca do Latarni Morskiej Los Morillos na przylądku Cabo Rojo. Udało się! Widok zapierający dech w piersiach i niezapomniany … atak moskitów! Moskity kochają tereny podmokłe a wokół Cabo Rojo znajduje się rezerwat dzikiej przyrody otoczony solankami. Lokalny środek na moskity to obowiązkowy gadżet do Waszego plecaka!







Samochód oddałyśmy tuż przed godziną 23 na lotnisku w San Juan. Warto zauważyć, że ostatni autobus z lotniska odjechał o godzinie 20... Pozostała więc taksówka za 25 USD lub bezpłatny, ale survivalowy spacer trasą szybkiego ruchu do miasta a potem przez miasto (na lotnisko prowadzi trzykilometrowy most, oczywiście bez chodnika). Nie ukrywajmy, wiele zakątków San Juan nie należy do najbezpieczniejszych. Nie wdając się jednak w szczegóły: da się! Niezbędna jest porządna mapa (może być w telefonie), umiejętność szybkiego marszu, dobry humor i świetne towarzystwo :)

Dzień 5 i następne
Kolejne dni mijały już bardziej leniwie. Stare Miasto w San Juan jest przepiękne. Spacerując po przeuroczych, kolonialnych uliczkach warto uważać na samochody ponieważ Stare Miasto nie stanowi strefy spacerowej i najmniejsze alejki bywają zakorkowane.









Schronienie przed karaibskim skwarem znalazłam w Uniwersyteckim Ogrodzie Botanicznym, który można zwiedzić bezpłatnie. Do podziwiania jest tam kilkaset gatunków palm, bambusów oraz żółwie spacerujące swobodnie po ogrodowych alejkach.









Miejskie plaże były równie piękne, czyste i puste. Tak puste, że słynna Balneario de Carolina została zamknięta na trzy spusty o godzinie 17 a my na niej! Przeskoczyłyśmy więc bez problemu wysoki płot a ja tylko trochę obiłam sobie łokieć.







Na koniec chcę Wam przekazać apel jaki słyszałam od mieszkańców Portoryko i który w pełni popieram: przyjeżdżajcie na tą wyspę! Ludzie cieszą się tam życiem choć żyją skromnie. Odnoszą się bardzo pozytywnie do turystów i na każdym kroku służą pomocą. Tzw. terytorium nieinkorporowane Stanów Zjednoczonych dla wielu Portorykańczyków oznacza tyle co musimy płacić im wysokie podatki a nie mamy nawet prawa głosu w wyborach prezydenckich. Portoryko potrzebuje poprawy sytuacji gospodarczej a to może dać mu właśnie turystyka.





W razie pytań, zapraszam.
Udanych podróży!

Dodaj Komentarz